
TRZECIA WYPRAWA - ŚRUBKI ...
25.03.2008 - W Lany Poniedziałek wieczorem znów
ruszyliśmy w dobrze nam znana trasę. Nie bierzemy już nawet mapy –
kręcimy się po niemieckich autostradach jak starzy globtroterzy. Droga
była fatalna – śnieg, deszcz i lód na zmianę. Dotarliśmy po długich
13-tu godzinach na miejsce niezwykle umęczeni. Tylko Tom tryskał
energią, bowiem oczywiście przespał całą drogę.
Na miejscu standardzik – ankieta anestezjologiczna, wizyta u Dr.
Habenichta, zdjęcia RTG. Ostatnie mleko do 3:00, ostatni soczek do 6:00.
O 2:30 po cichutku obudziła mnie pielęgniarka w różowym kitelku i
myślałam, że ją zamorduję, bo miałam ustawiony budzik na 15 min później.
Byliśmy tak zmęczeni podróżą że wydawało mi się, że te 15 min to jednak
zasadnicza różnica.
Rano wizyta i niestety informacja, że mają jakiś pilny zabieg i
Tom „spadł” na ok. 11:00. Trochę był już głodny, zniecierpliwiony, zły
na zapakowaną, przygotowaną do zabiegu rączkę. Na szczęście są
kropelki na „strachy” i Tomiś całkiem wyluzowany pojechał z
siostrzyczkami na dół, na blok operacyjny, wpatrzony w namalowane na
suficie windy rybki.
Po dwóch godzinach już na wybudzeniówce całkiem cichutko,
powolutku się wybudził. Od tej chwili zaczęło się … nasz mały terrorysta
bardzo szybko zorientował się, że robimy co zechce byleby już nie
płakał. Niewątpliwie miał prawo żalić się na ciężką obolałą rączkę
zapakowaną w szczelny opatrunek, ale wykorzystał swoją pozycję do granic
możliwości. Wymuszał noszenie na rączkach, grymasił, kaprysił,
łobuzował. Tata i Tom pokonali tysiące kilometrów szpitalnymi
korytarzami pod dyktando Toma. Na szczęście pojechał z nami Tata i Tom
zdecydowanie preferował jego towarzystwo w trakcie wypraw
„korytarzowych” w poszukiwaniu „różowych potworów” – patrz
pielęgniarek :)
Po dwóch dniach przy pierwszej zmianie opatrunków pokazano nam
jak rozszerzać stabilizatory.
(zdjęcia)
Następnego dnia już
mama rozkręcała śrubki i tak zostało do dziś. Kolejnego dnia Dr
Habenicht dał mi nożyczki do ręki i powiedział żebym sama zmieniła
opatrunek, bo przecież on ze mną do Polski nie pojedzie, a musi mieć
pewność że wiemy co i jak robić. Trochę się denerwowałam, ale jakoś
„zaliczyłam” ten egzamin.
Były też chwile grozy – znienacka Tom zagorączkował. Nie działo
się nic szczególnego – ręka była absolutnie ok i codziennie lepsza,
obrzęk był mniejszy, Tom prezentował się świetnie i dokazywał pełną
parą, no może mało jadł i ładował wszystko do buzi więc myślałam nawet,
że to jednak zęby, ale jak dotąd żadnych nowych nie ma. Martwiliśmy się,
że zechcą nas zatrzymać na dłużej, co wróżyłoby same kłopoty w naszym
niezwykle napiętym terminarzu ;). Jak samo przyszło, tak samo poszło. W
niedzielę dn 06.04 zjedliśmy już obiad z naszym starszym synkiem, który
dzielnie na nas czekał u babci.
Codziennie podkręcamy śrubki poszerzając dystans między
paluszkami Toma o 0,5 mm. To duże wyzwanie biorąc pod uwagę fakt, że
nasz synek wpada w histeryczny spazm jak tylko zaczynamy szykować nasz
„set” do śrubek. Na szczęście nasz starszy „dorosły” 2,5 latek
równocześnie szykuje zestaw autek, książeczek i innych zabawek i zajmuje
młodszego brata strojąc minki, organizując wyścigi, otwierając drzwi w
resorczakach, żeby Tom miał co zamknąć. Mam nadzieję, że wytrzyma. Tomiś
potrafi się skutecznie czymś zająć i wówczas absolutnie nie
przeszkadzają mu moje manewry śróbokrętem. Wydaje się, że nie odczuwa
bólu, czy dyskomfortu w trakcie samego poszerzania, ale przede wszystkim
strach związany z jakąkolwiek czynnością wokół jego rączek. Jak
dobrze pójdzie już w lipcu będzie po wszystkim. Na pewno wytrzymamy. My
wszyscy.
Zbieramy pieniądze na leczenie naszego synka i mamy prośbę o pomoc w
gromadzeniu środków. Z góry dziękujemy wszystkim, którzy pomogą
nam wpłacając choćby najmniejszą kwotę.
Dziękujemy !Zapraszamy do galerii ze
zdjęciami Tomisia.
|
 |